sobota, 27 kwietnia 2013

Moja historia cz. 2

No i siedziałam w tym jebanym psychiatryku całe wakacje przed moją 2 gimnazjum. Dla mnie był to kompletny szok, nie mogłam się tam odnaleźć, ja tylko chciałam do domu, byłam przerażona. Zrobiłabym wtedy wszystko by stamtąd wyjść. Weszłam na oddział w nałożonym kapturze, a zaraz zaczepiła mnie jedna dziewczyna i zapytała mnie na co tu jestem. Wyjąkałam, że na anoreksję, a ona szarpnęła mnie za rękę i pociągnęła za sobą do jakiegoś pokoju, posadziła na łóżku i poprosiła, żeby móc zmierzyć moją rękę. A potem powiedziała, że to dobrze, że jestem na anoreksję, bo już sobie ustawiali kolejki, kto mi pierwszy zajebie, bo wyglądałam na koksa.

Jaka kurwa 13-latka, w dodatku rozpieszczona by się nie przestraszyła? ;c

Potem mnie dali na izolatkę, od razu przypięli do kroplówki i tak sobie leżałam i płakałam, rodzice dowieźli mi rzeczy. Już nie prosiłam, żeby mnie zabrali, wiedziałam, że tego nie zrobią. Przyszła do mnie reszta pacjentów, młodsi, starsi, pytali co mi jest itd. Większość była miła, ale niektórych się bałam, a dodam, ze to na początku nie byli ludzie oderwani od rzeczywistości, że tak to ujmę, raczej próby samobójcze, młodociani przestępcy, kłopoty w szkole, z rówieśnikami, rodziną. Dużo było samobójców, niedoszłych na szczęście.

Ale żadnej anorektyczki. Była jakaś wcześniej, przede mną, ale wyszła.

Następnego dnia ważenie, mierzenie, pobieranie krwi. Nie dało się pobrać, była za gęsta. Waga - 36 kg, wzrost 158 cm.

No i dostałam kontrakt. Serio, mówili na to kontrakt. Wyglądał mniej więcej tak:

1. Przyjmowanie posiłków, odsiadka 30 min po każdym posiłku - kontakt telefoniczny z rodziną 2 razy w tygodniu.
2. Waga 39 kg - odwiedziny raz w tygodniu
3. 41 kg - spacer
4. 42 kg - przepustka na weekend do domu.
5. 44 kg - wypis.

Odseparowali mnie od rodziny całkowicie. Oczywiście zabrali telefon, nie można było mieć komputera, nic, bo kradli. Znaczy inne dzieci kradły, nie miałam kontaktu z nikim z zewnątrz, nie wiedziałam co się dzieje. Mama ściśle przestrzegała reguł, jak przynosiła mi jakieś rzeczy to na kartce jej pisałam, co ma przynieść nast, razem.

Terapię miałam indywidualną 3 razy w tygodniu z Panią Beatą, do tej pory do niej chodzę. Kazała mi pisać zeszyt, w którym zapisuję wszystko to co czuję. Napisałam ok 10 takich zeszytów przez te 2 miesiące.

To był najgorszy okres w moim życiu, zwłaszcza, że potem przyszli tam ludzie z jakimiś psychozami, schizofreniami. Ja rozumiem, że to choroby, ale to było straszne, kiedyś tam te historie opowiem, o ile bd chciały.

Wiecie, w sumie mogłam robić co chciałam, nie pilnowali mnie potem, olewały to pielęgniarki, ale ja jadłam sama, bo nawet nie pomyślałam, że mogę nie zjeść tego, wiedziałam, ze muszę, a poza tym..chciałam. Tyle czasu nie jadłam białego chleba, że chciałam go jeść. I jedną kromkę jadłam np. 16 minut, z zegarkiem w ręku. Potem mi dali limity czasowe, bo jadłam śniadanie np 45 min.

Z drugiej strony nienawidziałam siebie za to, że jadłam, cały czas w drzwiach patrzyłam na swoje uda. Były coraz grubsze. Bo ja zawsze miałam większy problem z udami.

Dobrą stronę tego było to, że nauczyłam się szyć na szydełku, bo tak mi się nudziło. I zrobiłam piękne rzeczy - lalkę, filiżanki, łabędzie, a nawet misia, czapkę.

Ale nie mogłąm przytyć mimo, ze nie ćwiczyłam ani nic. Więc na przepustkę pierwszą wyszłam gdzieś dopiero po miesiącu, jak nie więcej. A w domu oczywiście starałam się nie jeść.

Ale pilnowali mnie, dostałam dokładny rozkład posiłków itd.

Nawet nie wiecie, jak trudno bylo tam wracać po weekendzie w domu.

Ale nie miałam wyjścia. I wracałam, z bólem serca, ale wracałam.

A wyszłam jakiś tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Przytyłam do tych 44 kg. Ale jedyne co planowałam to znowu schudnąć, co oczywiście zrobiłam.

Psychiatryczku witamy na nowo! Zmieniło się tylko miasto, bo Pani ordynator ze szpitala, w którym byłam powiedziała, że nie chce mnie już leczyć, bo jestem za ciężkim przypadkiem.

W kwietniu 2010 (pamiętam dokładnie dzień, ale chcę to pozostawić tajemnicą) wsadzili mnie do psychiatryka w Krakowie.

A reszta w następnej notce, bo zawijam spać ;))

Trzymajcie się chudo motylki!

Moja historia.

No więc...Witam Was ;))

To jest mój pierwszy blog tego typu i założyłam go w sumie po to, aby jakoś się z Wami dzielić tym, co robię, co mi to daje, byśmy wzajemnie się wspierały i dążyły do celu, do perfekcji.

Jednak nie jest to moja pierwsza przygoda z anoreksją. W zasadzie teraz ja po prostu błagam ją by do mnie wróciła na kolanach. Może wraca, widzę pewne sygnały, które świadczą o tym, że zaczyna znowu mnie lubić. Boję się zjeść niektóre rzeczy, ze względu na ich skład czy kaloryczność, mam wyrzuty sumienia, gdy przykładowo wypiję alkohol... Boże oddaj mi moją przyjaciółkę z powrotem ;(

Dlaczego z powrotem? No tu własnie zaczyna się moja historia i chyba napiszę Wam ją w częściach, bo jest długa, a ja nie chcę Was już na wstępie zanudzić na śmierć ;)

Obecnie mam 17 lat i parę miesięcy, w listopadzie stuknie mi 18. A odchudzać się zaczęłam, jak miałam lat 13.
Zaczęło się chyba od tego, że byłam chora, wiecie wymioty, biegunka. Z 52 kg przy wzroście 157 zrobiło się jakieś 49, a mi się to spodobało. Więc zaczęłam ćwiczyć i "jeść zdrowo" jak to sobie mówiłam. Na śniadanie jakaś bułka z wędliną, herbata, drugie śniadanie kanapka, obiad najczęściej pierś z kurczaka gotowana, dużo ryżu ciemnego i surówki, potem jogurt i jakieś jabłko. No i ćwiczenia oczywiście! Jakieś 1000 podskoków, 1000 razy na skakance na każą nogę, 1000 takich rowerków w powietrzu ;) To nawet nie było powiem Wam takie męczące. No i stało się schudłam do 44 kg, tylko czekajcie, ile mi to zajęło yyy chyba ze 4 miesiące? To dużo czasu, teraz tyle nie mam, lato zbliża się wielkimi krokami, a ja wyglądam, jak jebany spaślak. Ale wracając do tematu - poszłam wtedy do endokrynologa, bo byłam na tyle głupia i mała, że powiedziałam mamie, że zatrzymał mi się okres. Ona uznała, że mogą to być problemy z tarczycą, które one sama ma, więc wybraliśmy się do sukowatej Pani doktor, która jako pierwsza powiedziała to słowo. Powiedziała - anoreksja, szpital. Moja matka nie chciała jej wierzyć, nie chciała mnie zostawić w szpitalu, bo już jedną córkę w te sposób straciła (zostawiła małe, 4-letnie dziecko pod opieką lekarzy ze szpitala, by w nocy dostać telefon, że dziecko nie żyje). Nie wierzyła jej też w anoreksję, poza tym niewiele o tym wiedziała. Ale wiedziała, że dzieje się ze mną coś złego, więc zakazała ćwiczeń.

No to dobra, chuj, ja zmniejszyłam posiłki, zaczęłam liczyć kalorie. Najpierw jadłam 1200 kcal. Mama zaprowadziła mnie do psychologa, takiego zwykłego. Odstawiłam moją zwyczajową bajeczkę o zdrowym żywieniu, chęci bycia wysportowaną, uwierzyła. To samo Pani psychiatra. Dali mi na trochę spokój.

A ja nadal chudłam. Wtedy mama zaprowadziła mnie do Pani, która specjalizowała się w zaburzeniach odżywiania. Pani była młoda i już od początku jej nie lubiłam. Nie dawała mi szansy na leczenie w domu, powiedziała szpital i koniec. Nie zgodziłam się, płakałam, że dam radę, pozwoliła mi przytyć w domu. Bo wiecie, zrobiła taki wywiad, zadała mi parę pytań, a ja jej odpowiedziałam, nie pamiętam w tym momencie ile ich było. Ale jak już jej odpowiedziałam, to poinformowała mnie, że jeżeli chociaż na 3 z nich odpowiedź jest twierdząca, to diagnozują anoreksję. Ja odpowiedziałam "tak" na 9/10.

Powiedziała, żebym przytyła w domu, zgodziłam się, myślałam kurde co to dla mnie. Jadłam troszki więcej, weszłam na wagę - 41.5

O kurwa, nie. Nie, nie, nie. Przed chwilą było równe 40 kg! Co ja zrobiłam!?!?!? Czemu się zgodziłam na to! CO ja z siebie zrobiłam, jestem tłusta, o już widzę ten tłuszcz na nogach...

Schudłam.

Wrzask był nieziemski ze strony mojej mamy, tak jak i ze strony kochanej Pani, nawet nie pamiętam, jak ona sie nazywała Kasia chyba. Tylko ona wydarła się na moich rodziców. Pamiętam dokładnie:

"Chcecie, żeby Wasza córka umarła?? To czemu jej na to pozwalacie?! Nie widzicie, że ona się zabija?! WY ją zabijacie trzymając ją w domu, dla niej nie ma szans, na leczenie ambulatoryjne, ona jest zbyt chora, nadaje się tylko do szpitala, nigdzie więcej!!"

Płakałam. Kto chciałby iść do szpitala? Zwłaszcza takie wypielęgnowane dziecko, jak ja, które babcia do 4 podstawówki do szkoły za rączkę prowadzała ;/

"Mamo ja dam radę, pojadę na zieloną szkołę, będę miała motywację, by wyzdrowieć!"

Uwierzyła mi. Też nie chciała, żebym szła do szpitala.

Na zielonej szkole nauczycieli też widziały, że nie jem, kazały mi siedzieć przy ich stoliku, ale potem łaskawie pozwoliły mi siedzieć z koleżankami, ale blisko ich stolika, pilnowały.

I tak schudłam. 39 kg.

Mama, jak wróciłam dała mi nutridrinka, powiedziała, że mnie wzmocni, że to z apteki. Wlała do kubka. Dopiero, jak już trochę wypiłam, zorientowałam się, że to może mieć kalorie (Jebana idiotka)

Dostałam szału. Krzyczałam, waliłam w ściany, biegałam po domu, płakałam.

Następnego dnia znowu miałam wizytę u Pani Kasi, która ponownie wydarła na nas mordę i wsadziła mamie do ręki skierowanie do szpitala.

Pamiętam, jak dziś, jak siedziałam z mamą przed jej gabinetem i płakałam. Obiecywała, że wszystko będzie dobrze, pójdziemy do jeszcze jednej Pani psycholog, może ona mi da radę pomóc.

Nie wspomniała, że ta Pani będzie na mnie czekać w szpitalu.

W środę rano, dokładnie 16 czerwca 2009 roku bodajże, obudziła mnie mama i powiedziala, że jedziemy do szpitala. Oczywiście była histeria, przyjechali nawet dziadkowie, żeby mnie pożegnać, nie odezwałam się. Jak oni mogli mnie tak zostawić? Dlaczego tylko płakali, a nic nie robili, żeby mi pomóc, żeby mnie tam nie wsadzić? Płakałam i patrzyłam na babcię, prosząc ją wzrokiem, żeby coś zrobiła. Też płakała, powiedziała, że muszę, że tak trzeba. Odwróciłam się i wyszłam.

Tego dnia po raz pierwszy mnie wsadzili do psychiatryka, w którym spędziłam całe wakacje.




Notka i tak wyszła za długa, przepraszam, ale to tylko część historii, którą chcę Wam opowiedzieć, bo muszę się tym z kimś podzielić. Postaram się jak najszybciej opisać Wam, co się ze mną działo wcześniej, a potem przejść do tego, jak się czuję i co się ze mną dzieje teraz.

Kocham Was, motylki <3-